...

czwartek, 12 lipca 2012

Rozdział III.

*z perspektywy Mayi*
-Co? Dobry żart. Mogę iść?- już chciałam wstawać z krzesła, lecz zatrzymał mnie głos matki.
-Wyprowadzasz się na stałe do Londynu.
-To jakieś żarty, tak?! Za co mi to robicie?!- w moich oczach pojawiły się łzy.
-Masz tam kuzyna, zamieszkasz u niego- w jego głosie była przeraźliwa obojętność.
-Nie możecie mi tego zrobić! To przez to, że palę? Przez to, że piję?! Mam tu chłopaka, który mnie kocha i tylu znajomych. Tam nie mam nic. Wiecie co? Nienawidzę was!- krzyknęłam i pobiegłam na górę.
-Możesz się pakować, jutro popołudniu wyjeżdżasz- zawołał za mną ojciec.
Wbiegłam szybko do swojego pokoju zatrzaskują za sobą drzwi, po których po chwili osunęłam się płacząc jak małe dziecko.
Nie, nie, nie! Nie teraz, błagam. Dopiero co Christian powiedział mi, że mnie kocha. Niby jeszcze dziś chciałam się stąd wyprowadzić, ale przecież kobieta zmienną jest, no nie? Nie chcę jechać do Londynu. A może to tylko tak na wakacje? Za tydzień koniec roku. Zadrwiłam w duchu ze swoich myśli. Przecież "chcą się mnie pozbyć". Naprawdę ich nienawidzę. Zawsze muszą wszystko zepsuć. Jeśli naprawdę chcą żebym rzuciła palenie to mogliby mi w tym pomóc. Ja nie mówię, że tylko to liczy się w moim życiu. O nie. Razem uporalibyśmy się z tym problemem. W głębi duszy czuję, że palę tylko po to, żeby oni mnie zauważali.
Po pewnym czasie postanowiłam się uspokoić. Muszę o wszystkim powiedzieć Chrisowi.
Poprawiłam swój skromny makijaż i bez uprzedzania nikogo wyszłam z domu. Skierowałam się w kierunku mieszkania mojego chłopaka. Mniej więcej w połowie drogi spotkałam go. Wyglądał tak samo jak zawsze, chociaż może? Te same czarne włosy, te same brązowe oczy, które wpatrywały się we mnie z tymi niesamowitymi iskierkami, te same tatuaże, które były nienamacalną barierą między dotykiem naszych ramion. To samo ciało. Jednak dziś, właśnie w tym momencie wydawało się ono takie dalekie. Jakbym już zaraz miała go już nigdy nie zobaczyć. Jakby za chwilę miała wyrosnąć między nami gruba ściana, która podzieliłaby nasze dwa małe światy już nieodwracalnie, na wieki.
-Cześć May, co się stało? Miałem po ciebie przyjść- powiedział Christian przybliżając się do mnie tak, że czułam na twarzy jego oddech.
-Słuchaj ja... muszę ci coś powiedzieć.
-Ja też cię kocham- uśmiechnął się do mnie lekko i położył swoja dłoń na moim policzku
Już chciał mnie pocałować, kiedy ja odwróciłam głowę.
-Ja wiem, ale nie o to chodzi. Christian ja... ja się wyprowadzam.
W tym momencie coś pękło. Zarówno we mnie jak i w nim. Niemal dało się słyszeć jak nasze serca powoli spadają w otchłań, z której już nigdy nie powrócą, jak żołnierze na swojej ostatniej wojnie.
-Nie kłamiesz, prawda?- cofnął swoją rękę z mojego policzka i popatrzył na mnie z bólem w oczach, który naprawdę ranił.
-Nie, nie kłamię. Słuchaj, nie ode mnie zależy to co się stanie, ale musisz wiedzieć, że mimo wszystko ja cię kocham i nie przestanę dopóki moje serce będzie jeszcze w stanie bić.
Usiedliśmy na pobliskiej ławce, tak żebym mogła wszystko mu opowiedzieć. Chris tylko ukrył twarz w dłoniach, tak jakby próbował stworzyć barierę między nim, a otaczającą nas rzeczywistością, która już za chwilę miała pokazać nam obojgu jak bardzo jest okrutna. Jak wiele w życiu potrafi zniszczyć, jak wiele marzeń potrafi zrujnować w ciągu paru sekund. Jak nieoczekiwane tornado.
-Będę do ciebie przyjeżdżał kiedy tylko będę mógł, codziennie będziemy pisać i rozmawiać, poradzimy sobie- powiedział Chris, po tym jak skończyłam swoją wyczerpującą opowieść
-Musimy, ej- przytuliłam się do niego, a on objął mnie ramieniem.
Trwaliśmy w uścisku chyba całą wieczność, choć dla mnie to było jak parę sekund. Jak szybki przelot ptasiej matki śpieszącej się do swoich pociech. Jak zmiana światła z żółtego na czerwone.
To był piękny wieczór. Nowy Jork jak zawsze tętnił życiem. Mijało nas tuziny ludzi, którzy nie wiadomo gdzie się śpieszą, a my byliśmy tylko dla siebie, nie liczyliśmy minut. Czas upływa, a wspomnienia pozostają. Czasem trochę blakną jak stare zniszczone zdjęcia które wyjmujesz z dna szuflady żeby przypomnieć sobie stare dobre czasy, ale gdy zagłębisz się w nie, możesz dostrzec wiele szczegółów, które mają wielką wartość.
Po pewnym czasie postanowiłam, że wrócę do domu. Muszę się jeszcze w końcu spakować.
Z trudem pożegnałam się z Christianem. Oboje postanowiliśmy, że spotkamy się następnego dnia na lotnisku.
W domu oczywiście nie obyło się bez pytań typu "gdzie byłam", "co robiłam" i tak dalej, ale zignorowałam je i poszłam do swojego pokoju.
Otworzyłam wielką walizkę i spakowałam do niej prawie wszystkie ubrania oraz parę niezbędnych rzeczy i poszłam wziąć szybki prysznic.
Po godzinie byłam już w swoim łóżku i rozmyślałam o następnym dniu oraz o tym czy mój kuzyn wie o tym, że przyjeżdżam. W końcu okazało się, że po moich rodzicach można się spodziewać wszystkiego. W końcu jednak zmorzył mnie sen

                                                                              *

Rano obudziłam się około godziny 9. Wzięłam szybki prysznic, uczesałam włosy i zostawiłam je rozpuszczone, umyłam zęby i zeszłam jeszcze w piżamie na śniadanie.
-Siema Adam, gdzie rodzice?- zapytałam brata zabierając się za robienie sobie kanapki, po chwili jednak zrezygnowałam z pomysłu i zabrałam jedną z talerza mojego towarzysza.
-Po pierwsze, to moja kanapka, ale skoro już ją ugryzłaś, to fuj, zatrzymaj ją sobie.  Po drugie mama jest w pracy, a tata pojechał gdzieś z kumplami.
Super, więc nawet nie mają zamiaru się ze mną pożegnać.
-Odwieziesz mnie na lotnisko?- zapytałam siadając na kuchennym blacie.- Dali mi kase. Mam wyjście?
-Tak, nie zawoź mnie- uśmiechnęłam się krzywo do brata.
-Młoda, tak będzie lepiej- podszedł do mnie i poczochrał mi włosy.
-I ty Brutusie przeciwko mnie?- zaprotestowałam poprawiając grzywkę.
-Teraz już na pewno. A tak w ogóle odbiorę ci świadectwo, nie martw się- powiedział i odszedł.
Dokończyłam śniadanie i poszłam ubrać się w coś godnego do pokazania ludziom. Wybrałam granatową bokserkę, a na to białą luźną bluzkę oraz czarne szorty. Na nogi założyłam vansy i zniosłam swoją walizkę na dół.
-Dzięki za pomoc, Adam.
-Oh, nie ma a co- powiedział chłopak, który właśnie oglądał jakieś bajki z Eve.
Po godzinie wyruszyliśmy na lotnisko. Tam spotkałam się z Chrisem i po chwili pożegnałam się ze wszystkimi i poszłam na odprawę.
Lot minął mi dosyć szybko, choć siedziałam obok jakiejś starszej pani, która cały czas nazywała mnie swoją przyjaciółką i zdawała sprawozdanie z całego swojego życia. W sumie było nawet ciekawe jak na tamte czasy.
Kiedy już wylądowaliśmy odebrałam swoją walizkę i złapałam szybko pierwszą lepszą taksówkę i podałam kierowcy adres, który wcześniej zanotował mi tata na kartce, którą przekazał mi mój brat.
Po około piętnastu minutach jazdy kierowca zatrzymał się przed dużym apartamentowcem. Zapłaciłam mu i wyruszyłam na poszukiwanie mieszkania, w którym miałam spędzić kij wie ile czasu.
W końcu odnalazłam właściwy numer i zastukałam do drzwi. Po chwili stanął w nich rozradowany chłopak.
-Cześć Maya- powiedział z ogromnym uśmiechem na twarzy.
-Witaj Louis...

___________
Siemson. Jak widzicie wróciłam. Nie wiem na ile i nie wiem po co, ale miałam wenę i przerobiłam ten blog na opowiadanie z One Direction. Jak się komuś nie podoba to nie musi czytać ; ) Kiedy nowy? Nie wiem, z resztą kto by go chciał. To cześć.

2 komentarze:

  1. Agnes Tomlinson12 lipca 2012 23:06

    Pisz, pisz, pisz dalej. Bierz się do roboty bo chcę już nowy rozdział :) świetnie ci to wychodzi

    OdpowiedzUsuń
  2. O TAK TAK TAK !!! Kocham to <3 Pisz dalej ! Ej i mi tu weny nie trać XD Już nie mogę doczekać się na next'a *-*

    OdpowiedzUsuń